Katarzyna
Alleluja
Zgłosiłam się do SECiM na modlitwę wstawienniczą.
Moja sprawa dotyczyła bardzo dla mnie bolesnej, związanej z zawodem sytuacji, która mogła zaważyć na całym życiu zawodowym, również prywatnym, a weszła już na bardzo poważne tory.
W tych dniach byłam rozbita, ledwo funkcjonowałam normalnie, wszystko sprawiało mi trudność – najbardziej chciałam spać, zaszyć się gdziekolwiek, żeby nawet najbliższa rodzina dała mi spokój. Myśl o tej niebezpiecznej sytuacji towarzyszyła mi o każdej porze dnia i nocy, nie pozwalała się wyprostować.
Po zakończonej modlitwie osoba prowadząca modlitwę wstawienniczą napisała “Ufność Panu, stoisz z mieczem Słowa Bożego i rozcinasz nim wir, który Cię otacza. Pan przeprowadzi Cię przez tą sytuacje.” Psalm 37.
Od tego czasu minął rok, Psalm 37 umiem prawie na pamięć. Nie myślałam czy Pan się zgodzi mnie wyratować czy nie, tylko prosiłam żeby mi pomógł. Strachy nie minęły zupełnie, nie umiałam całkowicie rzucić się w ramiona Pana i od razu uwierzyć że jest Panem nawet największych problemów finansowych, prawnych, administracyjnych, kredytowych itd., itd. Ukorzyłam się przed Nim w swojej totalnej słabości, panice, chaotycznej postawie.
Minął rok coraz mniejszego, ale ciągle strachu, błagania: przebacz mi, wyciągnij mnie z tego bagna, wyciągnij z tej okropnej sytuacji dobro….
W cichym powiewie przyszedł Pan, rozwiązał problem i wyprowadził dobro. Chwała , chwała Mu za to, że jest i że zawołał do mnie “Witaj znowu córeczko”.
Jeremiasz 17, 14-18
Izajasz 51, 12-17
Tomek
Ze Wspólnotą po raz pierwszy zetknąłem się jakieś 2 lata temu. Uwikłany w wykańczający nałóg i kłopoty małżeńskie, za namową znajomej osoby ze Wspólnoty trafiłem na kilka spotkań modlitewnych i kurs Nowe Życie (w takiej lub odwrotnej kolejności). Nie byłem jednak wówczas gotowy na zmiany w swoim życiu. Kurs przeszedł u mnie bez większego echa, na nabożeństwach irytowała mnie radość i stan uwielbienia w jakim znajdowali się obecni ? im to łatwo, bo pewno nie mają problemów ? myślałem i zerwałem kontakt ze Wspólnotą.
Minęło kilkanaście miesięcy dalszych problemów, trwania w uzależnieniu, które w efekcie doprowadziło do utraty świetnej pracy i dalszego rozpadu małżeństwa. W pewnym momencie, wróciłem do Pana Boga. Było to jednak takie “moje” nawrócenie, wg moich zasad i wyobrażeń. Tak czy inaczej zaszła pewna zmiana, ponieważ przestałem walczyć z Panem Bogiem, oskarżać go o moją sytuację, tylko zacząłem prosić o pomoc dla mnie.
Punktem zwrotnym stała się jednak modlitwa wstawiennicza. Wyżej wspomniana, znajoma osoba ze Wspólnoty (na szczęście) nie odpuściła tak łatwo i namówiła mnie na tą “próbę”. Tak naprawdę ciężko było mi zdefiniować jedną intencję modlitwy. Punktem zapalnym było moje uzależnienie i chociaż wówczas byłem trzeźwy, ustaliłem z Wstawiennikiem, że właśnie o wyleczenie z uzależnienia będziemy się modlić, ponieważ to ono było zaczynem większości złych rzeczy w moim życiu. Modlitwa miała miejsce bodajże w październiku 2013 roku. Towarzyszyło Mi dosyć spore napięcie, dlatego jej przebiegu nie pamiętam dokładnie. Pamiętam jednak jeden zasadniczy fakt – coś się we mnie zmieniło. Dosyć emocjonalnie to przeszedłem i czułem, że od teraz wszystko się zmieni. Rzeczywiście, zmieniło się. Nie tak jakbym się tego spodziewał, problemy nie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mogę powiedzieć, że ich skala narastała, ale we mnie coś pękło.
Wróciłem do uczestnictwa w środowych nabożeństwach. Nieśmiało, nie potrafiłem jeszcze uwielbiać Boga, ręce nie chciały iść ku górze, ale nie czułem już irytacji, patrząc na wesołe i radosne twarze innych. Zazdrościłem (ale to była czyste i nienawistne) ludziom składającym świadectwa, wierząc i modląc się o taką zmianę w moim życiu, żebym kiedyś sam mógł je złożyć. Nie opuszczałem praktycznie żadnej środy, czekałem na nabożeństwo, nauczyłem się słuchać słowa Bożego, zacząłem czytać Pismo Święte, z czasem również ręce poszły w górę.
Muszę jeszcze dodać, że wcześniej byłem wierzący, ale tak na swoich zasadach. Wychowany w rodzinie katolickiej, msza co niedzielę. Z czasem, jak nie pasowało, to nawet nie co niedzielę. Miałem również momenty zwątpienia, nawet wyrzeczenia się Pana Boga. Obwiniałem go za moją sytuację – za fakt, że dał mi zasmakować wszystkiego i zaraz wszystko (i jeszcze więcej) zabrał. Nigdy nie czytałem Pisma Świętego, nie wsłuchiwałem się specjalnie w słowa księdza w czasie Eucharystii. Raczej zerkałem na zegarek, ile jeszcze.
To krótkie świadectwo. Gdybym chciał napisać całą swoją historię, moje błędy i upadki, zajęło by to wiele czasu. Przede wszystkim jednak, nie jestem chyba na to gotowy. Przede mną bardzo wiele walki, kłopotów, sprzątania konsekwencji mojego nałogu. Nie wiem co będzie z moim małżeństwem, nie mieszkamy razem.
Wiem jednak jedno. Modlitwa wstawiennicza odmieniła moje życie. Stałem się innym człowiekiem. Cały czas jestem na bardzo początkowym etapie. Zdarza mi się zapomnieć o lekturze Pisma Świętego, często w ogóle nie rozumiem jego przekazu. Zdarza mi się upaść, mieć chwilę załamania. Wiem jednak, że tylko Pan Bóg może mi dać wolność i zwycięstwo (w życiu wiecznym, ale też tutaj na ziemi). Wiele spraw w moim życiu wymaga niemal cudu – kto może sprawić ten cud, jak nie Pan Bóg? Widzę jak zmieniła się moja modlitwa – nie umiałem się modlić (pewno dalej średnio umiem). Kiedyś, jeżeli już, “klepałem” bez rozmyślania słowa podstawowych modlitw. Teraz rozmawiam z Panem Bogiem. O ile lżej jest po takiej rozmowie! Zrozumiałem, że Pan Bóg ma na mnie swój plan, że wszystko to co mnie spotkało, ma jakiś sens, że musiałem dotknąć dna, żeby teraz być może w ogóle jeszcze żyć. Zrozumiałem bowiem, że Pan Jezus jest ze mną, ponieważ “przyszedł po to, aby [owce] miały życie i miały je w obfitości”. (J 10,10).